Stasia Janowicz dźwiga ciężkie kosze, w których targa wiejską żywność na pułtuski rynek. Ma 39 lat, długie włosy zaczesane gładko do tyłu, nad karkiem ułożone w węzełek. Na głowie chusteczka, spódnica marszczona do ziemi w kwiatki, na niej fartuch, perkalikowa bluzka w drobny rzucik, z baskinką.
Warszawianka, kto by zgadł? Upodobniła się już do zanarwiańskich niewiast, nawet mówi gwarą. Córkę Marynię urodziła niemłodo, bo jako trzydziestolatka. Śliczna Marysia urodziła się w Lutobroku – tyle o nich wiemy.
Jest rok 1935. Maj się rozbuchał na dobre. Nie, tego dania Stasia do Wikci Biedrzyckiej nie zajdzie. Nie i nie, chociaż Wiktoria nalega już od paru dni, śląc wici za Narew przez znajomych i krewniaków. Roboty w obejściu huk, izby też trzeba przewietrzyć, a tu i chodniki szmaciaki czekają na swoją kolej. Trzeba zgromadzić szmaty, wyprać je, podrzeć na paski, ułożyć kolorami i tkać. Stasia lubi tę robotę, umie łączyć paseczki, żeby chodnik był wesoły, żeby przyciągał oczy. Robi je kwadratowe, prostokątne, a letniczka z samej stolicy poprosiła ją o okrągłe dywaniki na surową drewnianą podłogę, z wyraźnymi sękami, do siedliska w Zambskach Kościelnych.
Tak, sława o złotych rękach Stanisławy, a i jej pracowitość, nie ma sobie równej. Zajmując ręce, kobieta zajmuje również głowę. Ustawicznie poruszając wargami, szepcąc pacierze, myśli o świecie, bliskim i dalszym, o ciężkim życiu samotnej kobiety.
Ale... Po co chłop, jakby się trafił dajmy na to jak ten pan Józef, o którym niewiasty rozmawiały na targowisku, to nie daj Boże. Damski bokser. Kobiety mówiły, że się zirytował na swoją ślubną i zdemolował ich wspólne mieszkanie. Tak szalał, że trzeba go było dostarczyć dorożką do posterunku policji, gdzie podobno szał mu przeszedł, ale dopiero po... wypoczynku. Z chłopami to w ogóle utrapienie – nic spamiętać nie mogą, weź mu powiedz, żeby ci kupił to i owo, to ci do domu przywiezie zupełnie coś innego i to jeszcze przepłacone w dwójnasób. I dobrze, jeśli do domu wróci w ... całości.
Nie jako ten Szmul Skuza, który na trasie Pułtusk - Karniewo, przy zsiadaniu z wozu konnego tyłem, wpadł pod nadjeżdżający samochód osobowy. Połamał obie nogi, ale miał to szczęście, że samochód dostarczył go do szpitala świętego Wincentego `a Paulo w Pułtusku.
I tak człowieku, staraj się, "zabijaj", kłóć się z życiem, a koniec wiadomy – na cmentarzu Ś-tego Krzyża. Ostatnio został tam odprowadzony członek Związku Rezerwistów śp. Władysław Gogolewski, raptem 36-latek, robotnik. To był wspaniały pogrzeb, wzięli w nim udział koledzy zmarłego w mundurach, pluton z bronią, zarząd, orkiestra 13PP. Ksiądz proboszcz ofiarował bezpłatną eskortę, a 13 PP orkiestrę. Koledzy nieśli ciało Gogolewskiego na własnych ramionach.
Nagle zmarła (w nocy) żebraczka Aleksandra Kobylińska. Zmarło się jej w podwórzu przy Warszawskiej 8. To kobieta 67 -letnia, bez stałego miejsca zamieszkania, pochodząca jakoby ze wsi Wieliszewo w powiecie warszawskim. W Pułtusku żebrała od dłuższego czasu.
Ale Stasi nie może wyjść z głowy tragedia, która zdarzyła się w Psarach. Dotyczyła dzieci i matki. Otóż 45-letnia Katarzyna Kiejańczyk, po stracie dwojga dzieci, wpadłszy w obłęd z rozpaczy, pozbawiła się życia przez powieszenie. Taki dramat.
Ot, smutny człowieczy los. Odwieczny, nieskończony. Stasia nawet nie przypuszcza, że też spocznie w Pułtusku, na pierwszym cmentarzu, pod drzewem, które szumiało jej zanarwiańską pieśń.
Ale... Ale życie ma swoje prawa, swoje uciechy. Oto ksiądz biskup Gawlina zawitał do Pułtuska. Był gościem 13 PP. Także organizacji pozarządowych i cechów rzemieślniczych. Na czele komitetu przyjęcia tak zacnego gościa stanął burmistrz p. Stanisław Zabokrzycki.
Nic jednak nie przebije wieści, że zanosi się na skasowanie targowicy na połówce Rynku od strony zamku. Po co nam zwierzęta w centrum miasta, wozy, brud... I smród. Brudno na podwórkach, na korytarzach, w bramach, w ustępach, nawet w sklepach...
"Jeżeli petycje i komisje nie pomogą w likwidacji brudu, to przeniesienie się on i na drugą część targowicy, od dzwonnicy" – mówią ludzie.
Wiadomo, że bolączką Pułtuska jest brud, dlatego też konieczne jest podniesienie stanu sanitarnego, budowa hali targowej w związku z pomysłem przeniesienia targów na Nowy Rynek oraz zadbanie o podwórka i ustępy. Zapaszki "słychać" z daleka, a ekskrementy walają się nawet pod oknami, uniemożliwiając dojście do wygódki. Jaka jest rada? Ano wapno niegaszone i torf, dzięki którym ustaną smrodliwe fermenty. Niestety, hala targowa musi pójść w zapomnienie, miasto nie ma pieniędzy. Wszelkie fundusze idą przecież na budowę rzeźni i wodociągu. Pozostaje spółdzielnia budowlana. Ale tu trzeba sporo zachodu.
"No dobra – myśli Stasia - to myślenie nie na mój babski rozum". Głowa mała, a tu jeszcze może na nią spaść... gzyms. "Express Mazowiecki" ostatnio podał, że na przechodzące chodnikiem przy ulicy Rynek 12 dwie pani - spoza Pułtuska - i towarzyszące im dzieci spadł spory kawałek gzymsu. Dużych skutków nie spowodował, ale przestraszył i stłukł głowinę dziecka. Tynki i gzymsy opadają, bo nie widziały remontu i to od dawna. Taki GIPS.
środa, 25 czerwca 2025 16:52