Ile Pani waży?
78 kilogramów.
Zadowolona Pani z tej wagi?
Bardzo! Schudłam bardzo dużo, ważyłam 105,800 kg. Pomyśleć, że 30 lat temu ważyłam 60 kg... Zaczęłam tyć po urodzeniu dzieci, bardzo dużych dzieci... 6 sierpnia minęło 5 miesięcy od kuracji. Jestem na stabilizacji. Ostatnią wizytę będę miała 27 sierpnia. Wtedy będzie koniec kuracji i stabilizacji.
Kuracja?
Na początku było super – spadała mi waga szybko i wyraźnie. Chudłam nawet 3,5 kg tygodniowo. I tak było podczas około dwu miesięcy, później ubywało mi po kilogramie, raz się zdarzyło tylko pół kilograma.
Nigdy nie było zwyżki?
Na stabilizacji, w pierwszym tygodniu, przybyło mi 40 dkg. Piłam dużo herbaty zielonej i czerwonej... Wpadłam na myśl, że jak będę piła, to nie będę jadła. A tak to nie działa. Herbatę, owszem, mogę pić, ale szklankę, nie cztery. Zatrzymywała mi się woda.
Nie można manipulować przy diecie pani Arlety, dietetyczki.
Właśnie. Pięć posiłków. Jeśli ma być chudo, to chudo, jeśli gotowanie na parze, to takie gotowanie... Trzeba się trzymać. I ja się trzymałam. A porcje wcale nie są malutkie.
Rodzina je to, co Pani?
Mąż próbuje. Synowie są już poza domem. To dzięki mężowi trafiłam do NATURHOUSE. Przywiózł mnie. I dobrze, bo się męczyłam, nie mogłam oddychać... Byłam jakby cała napuchnięta. Wręcz mnie wepchnął w drzwi. I przez dwa miesiące, co tydzień ze mną przyjeżdżał. Był wielkim wsparciem dla mnie, zresztą synowie, mam dwóch, też się cieszyli, że tracę wagę. Synowa też mnie dopingowała.
Synowie nie mają kłopotów z nadwagą?
Obydwaj są przy tuszy. Mają po 189 cm, ale i po 120 kg.
A jak to się stało, że Pani osiągnęła tę CIĘŻKĄ wagę?
Bardzo lubię pieczywo, strasznie dużo go jadłam, bezgranicznie. Mięsa nie – wołowego wręcz nie cierpię, słodyczy nie. To mnie gubiło. Obawiałam się, że pani dietetyczka zabroni mi chleba, ale się okazało, że na śniadanie mogę zjeść kromkę. I to mi wystarcza. Kiedy miałam ponad setkę, myślałam, że jestem chora. Pulmonolog, kardiolog, badania... Szukałam choroby, a badania były w porządku...
Pani Arleta?
Jestem jej wdzięczna, to fajna kobieta, jestem przeszczęśliwa. Wykształtowała we mnie nawyki. Jet bardzo miła. Trochę mnie zasmuciła, bo przechodzi na zwolnienie, jest w ciąży, ładny brzuszek już ma. Przyjdzie inna dietetyczka, też fajna dziewczyna, sympatyczna.
Trudności podczas kuracji?
Pierwszy tydzień był najtrudniejszy. Skupiona byłam na tym, żeby te posiłki były przygotowane. Przed kuracją jadłam dwa-trzy razy dziennie, a tu pięć razy... I trzeba przestrzegać godzin jedzenia... I pić wodę. Na początku brakowało mi ostrości potraw – sól, pieprz...
Śniadanie?
Przeważnie kurczak gotowany i kromka chleba. Do tego pomidor, drugie śniadanie to jogurt i płatki, owoc, obiad o godzinie 13. Do niego było najtrudniej dotrwać.
Co dziś na obiad?
Kurczak z porem i pomidorami suszonymi. Uduszone na oleju lnianym. Do tego kasza lub ryż. Na podwieczorek też jogurt z płatkami owsianymi plus owoc. Kolacja? Może być jajko gotowane plus warzywa. Gotuję zupy kremy – jem je na obiad, wtedy już bez kurczaka, czyli drugiego dania. Teraz warzyw na zupę jest mnóstwo... Zupy kremy są syte.
Co dalej?
Na pewno nie odejdę od obecnych nawyków. Nawet żołądek mi nie pozwala – już czuję, jak zjem dwa owoce nie jeden... No i jeszcze mam kilogramy do zrzucenia. Jeszcze trochę muszę schudnąć, do siedemdziesiątki...
Jakieś ujemne strony Pani chudnięcia? Skóra?
Jestem zadowolona. Skóra napięta, brałam tabletki z olejem wiesiołka zalecane przez panią Arletę. Naprawdę rewelacja...
Co mówią ludzie, widząc panią?
Zachwycają się, co mi pochlebia. Komplementują. Jestem podbudowana.
Ubrania?
Mało ich sobie kupiłam, te spodnie są sprzed kilku lat, są troszeczkę luźne – czekały na mnie.
Ruch?
Praca na gospodarstwie.
Coś jeszcze?
Na stabilizacji jeszcze schudłam 1,40 kg!
Nie do wiary!
środa, 25 czerwca 2025 12:04