Zanim więc przedstawimy ten kwietno - zielony raj, zatrzymajmy się przy pani Małgorzacie. Pani Gosia pięknie rysuje, interesuje ją moda, stylizacja ubraniowa, co widać po niej samej, z powodzeniem mogłaby projektować ogrody i wnętrza mieszkań. Haftuje, szyje, tka, umie robić witraże, ozdabia przedmioty metodą decupage. – Rzeczy manualne nie są dla mnie żadnym problemem – mówi ta, z którą siedzę w cieniu pięknej i wysokiej, o prostym jak rynkowa wieża ratuszowa pniu brzozy, przy biesiadnym stole. - Brzozę dostałam od swojej koleżanki, świętej pamięci Pelagii, dała mi ją w trakcie choroby, a nie żyje już 27 lat. Ta brzoza... To był taki cienki patyczek. Podlewałam maleńkie drzewko, chciałam, żeby brzoza była wysoka, o prostym pniu – mówi ogrodniczka.
I taka wyrosła. Bajeczna.
- Ale brzoza to jest wielki bałagan. Trzy razy w roku... Pyli, zrzuca listki, gubi gałązki. Posadziłam ją na dziesiąte urodziny syna i myślę, że jak bym jej coś zrobiła, to synowi się coś przykrego przydarzy. Może nie jestem aż tak przesądna, ale we mnie coś takiego jednak siedzi... Miała potężną koronę, kłopot sprawiała i ścięliśmy jej górę i zaraz nasz syn, przez osiem miesięcy, miał rwę kulszową, potem samochód go potrącił, uszkodził mu obojczyk... Boję się ruszać to drzewo.
Tuż przy brzozie, na płocie, o którego estetyce ogrodniczka nie ma dobrego zdania, wiszą różnej wielkości, kolorowe, przyciągające oczy, domki dla ptaków. Są bardzo dekoracyjne. Nadzwyczaj. – Sama je malowałam. 45 budek! Niektóre przywiozłam z Anglii. Chciałam, żeby tu przy stole był taki hiszpański klimat, może włoski, może portugalski... Taki cudny.

Pani Małgorzata, gdzie pojedzie, stamtąd zwozi estetyczne przedmioty do ogrodu na Nadwodnej, pięknej uliczki nad kanałkiem, gdzie stoją rosochate wierzby. W Anglii ma dostęp nieograniczony do tych ptasich budek i wielu innych ogrodowych gadżetów. Te budki... W kraju, owszem, są, ale brzydkie, toporne, w Internecie też są, ładne, ale drogie... - Na zimę je chowam – słyszę od fanki ogródków.
Swój RAJ założyła dawno temu, jakieś ćwierćwiecze temu, w kolejnych latach go modernizowała. – Tu kiedyś – pokazuje – było oczko wodne, ale kiedy urodził się nasz wnuczek, baliśmy się, że wpadnie w nie, więc je zakopałam. Kamienie zostawiłam, nimi był pokryty brzeg baseniku. To jest ten przykład modernizacji.
Pomysłów odnośnie ogrodu ma tyle, ile kocich łbów na pułtuskim rynku. Bo oto okno, okno na centralnym płocie ogrodu. Piękne, wyraźne, drewniane, z okiennicami, z parapetem pełnym kwitnących kwiatów. – Teraz, w nagrodę za... nagrodę, dostałam od siostry z Anglii, okno metalowe, stylizowane na antyczne. W miejscu szyby jest coś w rodzaju lustra, na górze wzór antyczny, okiennice to kratki. To okno mam na zdjęciu, które dostałam od siostry. I to okno znajduje się na murze z cegieł. Postanowiłam więc postawić ścianę ceglaną przy biesiadnym stole, niedaleko wejścia do ogrodu, i na niej umieścić ten antyczny przedmiot. Takie mam pomysły, różne koncepcje... Tak mam, że zaczynam stylizować ogród w kwietniu, a kończę, kiedy przychodzi komisja konkursowa,7 lipca.

W tym konkursie brałam udział drugi raz. Za pierwszym razem zdobyłam drugą nagrodę i byłam szalenie uszczęśliwiona. Za nagrodę sprawiłam sobie piłę do cięcia krzewów. Dzięki niej rachu-ciachu i krzew zrobiony. Zmotywowała mnie do udziału w konkursowych zmaganiach pani Aldona Łaszczych, która się zawsze zachwycała moim ogrodem, docenia moją w nim pracę, kocham ją za to. W tym roku, przypomnijmy, Gosia zdobyła pierwszą nagrodę. Jury było zachwycone, że bajecznie, że nie z tej ziemi, że buty z kwiatami, że domek dla elfów przy brzozie, że muchomory, że klatki dla ptaszków, że biała bujawka na zielonej jabłoni.
- Staram się wykorzystywać przedmioty, które w zasadzie są do wyrzucenia, jak: te męskie buty, kamasze, które wycementowałam i zasadziłam w nich kwiaty, jak ta stara dziurowa konewka czy skrzynka po jabłkach robiąca za stolik, biały, jak motyl, który przywiozłam z Anglii, jak klatka z postarzonymi różyczkami, które wyglądają jak zardzewiałe... Albo jak opatrzony biały ślimak – uparty, wciąż w jednym miejscu.
Na drzewach „rosną” białe, druciane klatki, znalezione w ciucholandach, wieczorami płoną w nich świeczki. Wieczorny mrok rozświetlają też lampki solarne i elektryczne. – Ten kącik za domem chciałam, żeby był na biało, klimatyczny, plażowy, relaksowy. Leżankę za 100 złotych kupiłam w Pniewie – jak ją zobaczyłam, pomyślałam, że muszę ją mieć. Była koloru drewna sosnowego. Teraz jest biała. Zrobiłam do niej tę skrzynkę – stolik, biały, na owoce, na książkę. Leżaki to też kawał historii - za zgodą organizatorów, wzięte z pokazu filmowego na rynku. Są dwa, też pomalowane na biało, tylko pokrycia mają zmienione. Bujna hortensja też kwitnie na biało.

A jakże by inaczej! Kwiaty... - Jestem fanką begonii, zwisających cudnie komarnic, surfinii, pelargonii, hostii, które uwielbiam, juk, których, jak twierdzi pani Czernik, jestem producentką, czyli hoduję je z odrostów, odnóżek. Jak je pooddzielałam, wyszło... 150!!! Obdarowałam wszystkich znajomych, sąsiadów, powsadzałam we wszystkie możliwe miejsca, nawet na trawniku od strony ulicy. W tym roku zakwitło nam 14 juk, przed domem, wyglądały bajecznie. Mam zamiar obsadzić nimi całą naszą ulicę. Dużo też mam iglaków – tuje, świerk... Niektóre wyglądają jakby stały w donicach – zastosowałam taki trik i efekt świetny.
Przy wejściu do domu, na tarasie, o krok od biesiadnego stołu, znajduje się „europaleta od Rysia Befingera”. – Rysio ją przywiózł, ja podziękowałam pięknie i pomyślałam, co ja z nią zrobię?! Taka potężna! Stała przy garażu. Aż mnie olśniło, że postawię ją przy wejściu do domu, na tarasiku. Pomalowałam ją na brązowo i już na drugi dzień sadziłam kwiaty.
Podlewanie. – Podlewam codziennie. Woda... To kupa pieniędzy ta woda, te kwiaty, odżywki, bibeloty...
Otoczenie domu państwa Dąbrowskich (działka ma 250 m, o trudnym do ustalenia kształcie) przyciąga wzrok przez cały rok – a to kwiatami i zielenią, a to wystrojem bożonarodzeniowym, a to wielkanocnym. Zawsze tu pięknie, jak przed domem od strony uliczki, gdzie trawnik, jarzębina, juki...
Pozazdrościć. I pooglądać.
Grażyna Maria Dzierżanowska