Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 29 czerwca 2025 23:56

Miejski Dom Kultury w Pułtusku - cz. II

Miejski Dom Kultury w Pułtusku - cz. II
facebook_1701689630813_7137403625280247799

Felieton Wojciecha Andrzeja Dąbrowskiego.
Pisząc o artystach mojej młodości, których występy miałem przyjemność w kinie pułtuskim oglądać, nie mogę nie wspomnieć o zespole europejskiego formatu 2 PLUS 1. Szał! Koncert budzący autentyczne emocje, uroda wokalistki Elżbiety Dmoch, perfekcja wykonania! Pozostał żal, że zły los, nazbyt gorliwie zabrał z tego świata Janusza Kruka, pozostawiając subtelną Elę w cierpieniu i samotności.


Film, "Romans prowincjonalny" był cały kręcony w plenerach Pułtuska, a baza tak ekipy filmowej jak i aktorów w MDK swą siedzibę miała. Zapewniam - wieczory nie były nudne! Z kolei Stanisław Bareja awansował kierownika z pułtuskiego Ratusza na ciecia budynku przy ulicy Alternatywy 4 w Warszawie. W powtórkach filmu, możemy do woli oglądać kwiat ówczesnej młodzieży i nie tylko, stojącej w kolejce do apteki mieszczącej się rogu Rynku i Świętojańskiej, która na potrzeby fabuły za sklep robiła.


Nie wszyscy wiedzą, że w Magnuszewie k/ Szelkowa mieszka kompozytor przebojów Chałupy Welcome To, Gdzie się podziały tamte prywatki, Trzynastego i tysiąca innych, założyciel zespołu Trubadurzy - Ryszard Poznakowski. Ów przyjaźni się od lat z szefem zespołu adwokackiego mec. Sławomirem Kazimierczakiem, świadkiem na ostatnim ślubie artysty.


Dyrektorką MDK była Aldona Łaszczyk. Nikt nie wątpił, że to opaczność w swej mądrości desygnowała Aldonę na owo szefowanie. Rządziła w sposób subtelny, po mistrzowsku tworząc atmosferę, tą jedyną, tą koniecznie wymaganą od animatorów szeroko pojętej kultury. Godzin pracy nie liczyliśmy! Przeszkody w realizacji planów mieliśmy gdzieś! Byliśmy rodziną, w której hierarchia pozostawała w tle, a liczyło się jedynie celów osiąganie! Wspomnę z łezką w oku Marka Rutkiewicza, tatę pięknej Emilki Kowalewskiej, który dziś dla aniołów obrazy tworzy. Artysta tajemniczy, zamknięty poniekąd w sobie, lubiący zaskakiwać swą twórczością, a też często niekonwencjonalnym zachowaniem. Andrzejka Pepłowskiego prowadzącego koło fotograficzne – do bólu sympatycznego, cierpiącego z powodu nieodwzajemnionej miłości do pięknej instruktor – Eli Gierek. Niestrudzonego Edwarda Sieńkowskiego po mistrzowsku dokumentującego na kliszy historię Pułtuska. Lilianę Kowalską, a po ślubie z Markiem – Waleśkiewicz, spiritus movens poziomu intelektualnego i kulturowego MDK. Wspominamy dobre czasy z Marysią Wiernicką, a po ślubie Michalską, gdy spotkamy się w sklepie bądź na ulicy. Wyjechał Zbyszek Zdunek instruktor muzyczny, który realizuje swoje muzyczne powołanie w innym MDK.


Oddzielną kartę w historii MDK zapisał Marek Zieliński, dyskdżokej przez lata kształtujący gusty muzyczne tańczącej młodzieży. Skromny sprzęt, skromne możliwości nie kolidowały o dziwo, z wysokim poziomem prowadzenia dyskotek, czy to na Przystani Wodniackiej czy w Lutni.


Na tzw. kulturę zawsze brakowało pieniędzy. Zarabialiśmy więc! Choć symbolicznie, wstęp do Lutni na dyskoteki był płatny. Za prowizję rozprowadzaliśmy bilety na koncerty gwiazd polskiej estrady. Wynajmowaliśmy sale na różne uroczystości.


Remonty bieżące! To dopiero było wyzwanie! Z braku funduszu wykształciła się w sposób całkowicie naturalny "trójka remontowa" w składzie: kierownik administracyjny MDK, czyli ja, pracownik mojego działu czyli Jerzy Osowiecki i Małgorzata jeszcze wtenczas Wendrowska, bo ceniła sobie zarówno czas ze mną spędzany, a też i w pracach ręcznych duży talent przejawiała. Tapetowaliśmy ściany wszystkie, bo moda na tapety właśnie była. Sprytna - bo i ładne ściany wychodziły i krzywe tynki można było subtelnie zakryć. Kryska na Matyska przyszła, gdy zmuszony byłem cieknący dach nad MDK malować. Dach przesadnie stromy nie był, ale podstępna natura w jeden strach mnie wyposażyła. Mianowicie – w lęk wysokości! Z dołu patrząc, dach wyglądał lajtowo. Całkiem inaczej rzecz się miała, gdy na niego wszedłem. Zgroza! Zapięty w pas z długą liną, na zmianę przez Jerzego Osowieckiego i Marka Waleśkiewicza trzymaną, klnąc na czym świat stoi, przez kilka tygodni, specjalną farbą, rdzewiejącego zabezpieczałem. Mogę się mylić, ale pewnie do dnia dzisiejszego owa praca dach ten zabezpiecza.


 

Mieliśmy problem z Lutni malowaniem, bo cholera ta, wysoka nadzwyczaj była, a myśmy drabiny odpowiedniej nie mieli! Wieczorem, coś tak po trzeciej flaszce, Henio Rębała - na genialny pomysł był wpadł, jak ten problem rozwiązać. Opowieść nie przekonała nas za bardzo, więc Henryk postanowił szybko geniusz pomysłu w życie wprowadzić. Zarządził połowę stołu do pink ponga - dotąd w rogu sali złożonego - na sam przód postawić, na nią połowę następną, potem trzecią i czwartą. Na ostatniej stół blatem do gry królewski konturowany umieścił – wszystko zwieńczył krzesłem ze zwykłym z oparciem. Nie wyglądało to dobrze! Ale nim ktokolwiek zdążył zareagować, Henio wspiął się na stół pierwszy, potem drugi, trzeci i czwarty i gdy stół dla szachistów przeznaczony pokonywać zaczął – nagle, konstrukcja runęła z hukiem. Lot nad kukułczym gniazdem to mały pikuś! Henryk niczym upadający Ikar poszybował, lądując pupą w bali z rozpuszczającą się farbą! Aldona zzieleniała, pod Małgosią nogi się ugięły, a też i Marek Waleśkiewicz na fotelu dotąd drzemiący, oprzytomniał nagle. Zdawało się, że jedynie na Henryku owa kraksa wrażenia nie zrobiła. Zerwał się z balii, spodnie zdjął, z farby wyżął, przez rękę przewiesił i do drzwi na schody z Lutni prowadzące, dziarsko pomaszerował. Obserwowaliśmy z okna oniemiali, jak do stojącego pod wejściem Żuka wsiada, na prawie piszczących kołach zawraca i ginie za zakrętem drogi do domu prowadzącej! Huncwot żył, więc wszystko inne znaczenia już nie miało!


Nie ma już Miejskiego Domu Kultury. Jest Miejskie Centrum Kultury i Sztuki. I nie tylko w nazwie zasadnicze różnice dostrzegam. Widząc odrapane szkaradne tynki, zapuszczone do bólu pomieszczenia wymagające natychmiastowego remontu, zadam pytanie burmistrzowi. Jak Panu nie wstyd?


I tylko wspomnienia oraz dach przeze mnie malowany, przetrwały próbę czasu. Ale to żadna pociecha!
Wojciech A. Dąbrowski



Podziel się
Oceń