Maki, które Pani tak kocha, to te z łąk nadnarwiańskich i pól podpułtuskich? Pamięta Pani te nasze cudowne łąki? Ja najpełniej tę z ulicy Baltazara, prowadzącą do cmentarza i dalej...
Moja miłość do maków nie sięga czasów dzieciństwa. Pokochałam je, będąc młodą mamą na Mazurach, podczas wakacyjnego rodzinnego wypoczynku..
Zachwyciły mnie maki w zbożu, delikatne, a zarazem silne, opierające się wiatrom. I od tamtego często pojawiały się w moich wierszach, kwiaty wyrażające w pewien sposób prawdę o ludzkiej duszy. Stały się symbolem mojej miłości do życia, do natury, którą można się zachwycać każdego dnia, za darmo.
A jeśli chodzi o łąki pułtuskie, to przy rodzinnym "zielonym bloku" było sławne "pólko" i tam często chodziłam ze śp. Tatą zachwycać się urokami lata. Lepiej jednak pamiętam wyprawy łódką lub kajakiem, gdy mogłam podziwiać razem z Tatą różnobarwne brzegi Narwi, kaczeńce i nenufary, ważki flirtujące z granatową taflą wartkiego nurtu rzeki...
Mówimy tu o pamięci... Ciekawa jestem, jak zakleszczyła Pani w sobie swoje podwórko. Swoją kamienicę, specyficzne miejsce... Sąsiadów?
Podwórko, to było miejsce zabaw, beztroski, gdy z żalem wracało się do domu na nocny odpoczynek. Pamiętam, że lubiłam robić z dziećmi szałasy i ukrywać w dołkach pod szkiełkami różne skarby...
My je nazywaliśmy sekretami. Były tam jakieś kwiatki, kamyki i kolorowe papierki po cukierkach. Przysypywało się taki sekret ziemią, by nikt go nie zniszczył i nie odkrył.
A sąsiedzi wiedzieli o sobie wszystko, co mnie raczej irytowało, gdyż do dziś nie lubię ludzi wchodzących butami do czyjegoś życia.
Mam oczywiście mnóstwo pięknych wspomnień, świadczących o ludzkiej życzliwości. Moim sąsiadem był przy alei Wojska Polskiego przez długi czas wspaniały lekarz – pediatra – śp. dr Adam Bartuszek. Wystarczyło, że mama go poprosiła, gdy byłam chora, i od razu przychodził na wizytę domową. Nawet nie chciał słyszeć o żadnym wynagrodzeniu za leczenie.
Pani TATUŚ, Pani MAMA... Czy to trafna kolejność? ONI w Pani życiu, chwalący i karcący...
Tak, trafna kolejność, ale tak samo wielka miłość łączyła mnie ze śp. Mamą do ostatnich dni jej życia... Miałam to szczęście do wspaniałych rodziców i kochającego rodzeństwa.
I muszę przyznać, czułam się przez nich rozpieszczana. Na pewno rzadko karcona. Siostra Ala za swoją pierwszą pensję kupiła mi wymarzoną lalkę, a brat, pamiętam, przywiózł w prezencie ze studiów w Krakowie piękną szkatułkę zamykaną na kluczyk. Ale najbardziej oczywiście cieszyły mnie nie prezenty, ale chwile spędzane RAZEM, uśmiechy, spacery, przytulenia.
A Tata był tak cudownym człowiekiem, że każdego dnia wychodziłam z podziwu, obserwując jego niezwykły optymizm, miłość do życia i liczne pasje. Był dla mnie ogromnym autorytetem i cały czas, próbuję go naśladować. Przekazał mi też sporo swoich zdolności i pasji.
Przede wszystkim od wczesnego dzieciństwa rozwijał moją wyobraźnię. Pułtuska plaża na spacerach stawała się saharyjską pustynią, a rynek stolicą jakiegoś europejskiego państwa. To były magiczne wyprawy w przestrzeni i w czasie.
Znałam Pani TATĘ, lubiliśmy się. Gdy o nim myślę, mam przed oczami... korzenioplastykę, wystawy w domu kultury. Niebywałe okazy. Jakieś pamiątki po tym artystycznym hobby pana Mieczysława?
Bardzo mi miło to słyszeć. Tata odkrył w sobie tę pasję na jednym z obozów kolonijnych w Obidzy w 1976 roku. Wspominał o niej w "Pułtuskiej Gazecie Pułtuskiej" z 2006 roku, w artykule: "Korzenioplastyka moje hobby":
"Korzenioplastyka odrywa mnie na pewien czas od codziennej krzątaniny i stresów, które przynosi życie."
Zostało oczywiście trochę pięknych rzeźb Taty u mnie, siostry i brata. To są naprawdę piękne pamiątki. Bardzo dużo korzeni podarował ludziom jako prezenty i upominki.
A poezja p. Mieczysława? Jak tworzył? Jaki utwór TATY wciąż tkwi w Pani myślach? Czy on i jego talent miał wpływ na Pani uprawianie poezji?
Jego życie było poezją, miłującą życie i człowieka. Kochał nieść ludziom pomoc. Był przez lata honorowym krwiodawcą i nawet na emeryturze chodził na lekcje do młodzieży z pogadankami, promującymi tę jakże humanitarną działalność. Pamiętam jak po jego śmierci w 2009 roku, jeden z wychowanków Taty, napisał wtedy jeszcze na "Naszej Klasie": "Niewielu jest ludzi, którzy tak wiele zrobili dla ludzi".
Święta prawda!
To on walczył o ławeczki dla pułtuszczan, które do dziś pozwalają na krótki odpoczynek na Świętojańskiej czy na Rynku.
Wiersze pisał z przerwami i nie przywiązywał wagi do zabiegania o tzw. sławę. Poza tym miał wiele pasji: wędkarstwo, wspomnianą korzenioplastykę, robótki na drutach i szydełku, które od kilku lat stały się i moją radością, zbieranie grzybów, pielęgnowanie ogródka i kilka innych.
Tworzył z potrzeby serca.. Na pewno jego poezja miała ogromny wpływ na rozwój moich hobby. Powstało też kilka wierszy, które pisaliśmy specjalnie dla siebie. Wiersz Taty – śp. Mieczysława Gąsiewskiego, który według mnie najbardziej wyraża jego naturę, wiecznie głodną życia i przygód, nosi tytuł: "Po co mi spokój?"
Po co mi spokój?
Wolę dwie burze
niż jedną ciszę
lepiej się smucić
śmiać się i cierpieć
czekać i witać
żegnać i płakać
kochać i nienawidzić
śmierci się nie bać
i bać się śmierci
wybuchać gniewem
i być potulnym
jak baranek
pamiętać długo
i puszczać w niepamięć
wciąż coś nowego
szybciej i dalej
niech płonie ogień
póki się moja
gwiazda nie spali.
Pułtusk, 23.03. 1979 r.
Tuż przed odejściem Taty napisałam tekst, który zdążył jeszcze usłyszeć – specjalnie dla NIEGO. Bardzo mu się podobał. To były słowa piosenki. Muzykę do tego wiersza napisał mój były uczeń – bardzo utalentowany wokalnie Paweł Izdebski. Dziś już ma swoją publiczność i jeździ z koncertami po Polsce. Pozwolę sobie przywołać ten wiersz w tym wywiadzie. Tytuł pięknie wyraża duszę Taty i w pewnym sensie moją...
Pamięci mojego Taty
Ogień pod skórą
Nim wstanie dzień, obudzi sen
krajobraz ciała
drogiego tak pamięci mej,
że lęk zapala...
Ogień pod skórą dał mi Bóg,
czemu nie Ciebie?
nałóg bujania w chmurze słów
za chwilę w niebie...
Ogień pod skórą
dał Ci Pan
niepokój w duszy,
dwie burze w sercu, spokój łąk
ich nie zagłuszy...
Nie umiem trwać, nie mogę spać
bez Twoich myśli,
czy to jest grzech, że czekam tak
aż mi się przyśnisz...
Popłynę dalej, ciągle sam
bez Twoich dłoni
i tak się spalam jak chciał Pan
On mnie nie ochroni...
Warszawa, 9.09.2009
Pani jest wciąż pod urokiem Pułtuska – to piękne. Co takiego czarownego jest w małym miasteczku nad Narwią? Jak ono ukierunkowało Panią na estetykę, na tradycję, na historię?
Pułtusk – to moje gniazdo rodzinne. W nim zostały wszystkie najpiękniejsze wspomnienia dzieciństwa i młodości. Noszę je w sercu, ale zawsze, gdy odwiedzam to miasto, ładuję akumulatory – te piękne miejsca, grzeją niejako moją duszę... Na pewno kocham ten klimat – cudownej Wenecji Mazowsza, który wycisza i zatrzymuje płynący czas. A największy sentyment mam do rzeki Narew.
A ludzie, pułtuszczanie lub ci, którzy zagnieździli się w Pułtusku – kogo Pani nosi w swojej pamięci? Dlaczego?
Noszę w sercu i myślach, PRZYJACIÓŁKĘ dzieciństwa i młodości, ŚP. Ewę Abramczyk, z domu Gorczyńską. Była mi niezwykle bliska i nasza przyjaźń trwale zapisała się w mojej pamięci, w ciepłych wspomnieniach... To bardzo osobiste przeżycia. Nawet przez nauczycieli byłyśmy nazywane: "Papużkami – nierozłączkami".
I do ostatnich dni życia Ewy, wracałyśmy w rozmowach, gdy ją odwiedzałam, do czasów młodości.
Wzruszył mnie wiersz Pani autorstwa poświęcony poecie Stefanowi Żaglowi... Co on mówił o subtelności Pani poezji, jej lekkości, o talencie?
Dziękuję za uznanie. To niezwykły poeta – śp. Stefan Żagiel – odkrył mój talent poetycki, publikując na łamach "Tygodnika Ciechanowskiego" – mój pierwszy wiersz "Marzenia". Potem przychodziły kolejne publikacje, w "Kąciku Poezji" i w ciechanowskich almanachach. Pamiętam, że określił moją twórczość "poezją łagodności" i cenił ją za afirmację życia, pogodne spojrzenie na rzeczywistość, pomimo trudów dnia codziennego.
Jeśli o poezji mowa... GRAND J. L. Wiśniewskiego i Pani tamże wiersz...
To dla mnie bardzo ważne wyróżnienie... Właściwie spełnienie marzenia, gdyż od wydania "S@motności w sieci" byłam i jestem wielbicielką talentu tego autora. Od 2010 prowadziłam blog na Wirtualnej Polsce "Skrzydlate myśli"... Tam publikowałam po raz pierwszy wiersz "Hotel" i - jak się okazało później - autor zechciał wpleść go w treść swojej powieści GRAND, za co jestem ogromnie wdzięczna.
Kino Narew ma swoje miejsce w Pani sercu? I które jeszcze miejsca w Pułtusku?
W kinie Narew pracowała moja śp. Babcia, ale nie jest mi ono jakoś szczególnie bliskie... Najbardziej wracam pamięcią do miejsc, przystanków – na trasie moich spacerów z Tatą, Mamą czy bliskimi. A są to: fontanna na rynku, której niestety już nie ma w dawnej zabytkowej formie, przystań PTTK nad Narwią, drewniany budynek z pięknym tarasem... To są niestety obiekty, które mogę przywołać jedynie ze wspomnień, utrwalonych na pamiątkowych zdjęciach. A na Świętojańskiej najmilej wspominam księgarnię i lody od pana Gregorczyka... Była jeszcze taka mała kawiarnia, naprzeciwko parku z amfiteatrem, gdzie można było zjeść pyszny krem sułtański.
Na szczęście to, czego nie zniszczyła ręka cywilizacji i konsumpcjonizmu to piękna Narew i jej kanałki, tworzące niepowtarzalny klimat Wenecji Mazowsza.
Szkoły moje pułtuskie, w nim koledzy i koleżanki, nauczyciele, to...
Na pewno materiał na dłuższe opowiadanie. Nigdy nie byłam duszą towarzystwa, ale dobrze się czułam w gronie kolegów i koleżanek, szczególnie z czasów harcerstwa. Pięknym doświadczeniem był szkolny wakacyjny wyjazd po ósmej klasie szkoły podstawowej - nad Balaton. Wtedy pamiętam po raz pierwszy w życiu piłam coca – colę.
W Szkole Podstawowej nr 1, tzw. ĆWICZENIÓWCE najmilej wspominam mojego wychowawcę i nauczyciela muzyki – śp. Tadeusza Mroczkowskiego. Prowadził chór szkolny, w którym śpiewałam przez wiele lat. Odnosiliśmy sukcesy na konkursach lokalnych i w regionie. Uczył nas, że za sukcesem idzie ciężka, systematyczna praca. Śpiewanie dawało mi oczywiście mnóstwo radości i spełnienia...
W liceum miałam wielu wspaniałych nauczycieli, ale najcieplej wracam myślami do lekcji języka polskiego ze śp. panią profesor Bogumiłą Luśtyk, niezwykle wrażliwą i delikatną.
Przychodzi do Pani taka myśl, że napisze Pani wspomnienia ze swojego pułtuskiego życia jak to uczynił Pani brat, Włodzimierz Gąsiewski?
Nie, nie mam takich planów. Jeśli już, to chciałabym bardzo wydać jeszcze jeden tomik poezji. Od lat mam nawet materiał do tej publikacji, a tytuł mógłby brzmieć "Ogień pod skórą".
Wielka to była przyjemność rozmawiać z Panią, Pani Marylko.
A ja bardzo dziękuję Pani za możliwość podzielenia się wspomnieniami o twórczości i pasjach ukochanego Taty i zainteresowanie moimi skromnymi tekstami.
Z przyjemności czytam Pani fejsbukowe zapiski, które ożywiają moje pułtuskie wspomnienia. Życzę wszystkiego, co najpiękniejsze i jak najwięcej tych codziennych zachwytów, perełek dla oka i ducha Pani wiernych czytelników.
Tytuł naszej rozmowy pochodzi od mojej ROZMÓWCZYNI. Fotografie z archiwum pani Marylki.
GRAŻYNA MARIA DZIERŻANOWSKA