Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 25 czerwca 2025 16:55

Jedzie kareta, dzwonek dzwoni

Stasia Janowicz dźwiga ciężkie kosze, w których targa wiejską żywność na pułtuski rynek. Ma 39 lat, długie włosy zaczesane gładko do tyłu, nad karkiem ułożone w węzełek. Na głowie chusteczka, spódnica marszczona do ziemi w kwiatki, na niej fartuch, perkalikowa bluzka w drobny rzucik, z baskinką Warszawianka, kto by zgadł? Córkę Marynię urodziła niemłodo, bo jako trzydziestolatka. Marysia jej mówiła, że na świat się nie prosiła, a urodziła się w Lutobroku – tyle o nich wiemy
Jedzie kareta, dzwonek dzwoni
stanislawa_janowicz (1)
Jest 1935 rok. 20 lipca. Stasia podąża na rynek, niosąc – na zamówienie – jaja, ser, żółciutkie masło w liściach chrzanu, pokrytych maleńkimi kropelkami wody, kurę i kaczkę – oba ptaki czyściutkie, oskubane z resztek piór, w środku podroby, w wilgotnej lnianej ściereczce. No i grzyby, a tych tego lata zatrzęsienie za Narwią. Pysznią się w koszu wyłożonym liśćmi paproci osaki, koźlarze, prawdziwki, poprzetykane żółtymi kurkami, dorodnymi, rozwiniętymi, jak poszarpany wazon ze stoły rejentowej. No i warkocze czosnku na zamówienie piekarzowej.
Jest już na Świętojańskiej 17, gdzie mieści się sklep chrześcijański, kolonialny SPÓŁKA. Tu wszelakie delikatesy, towary kolonialne oraz mydlarskie. Dla oficerów, urzędników i funkcjonariuszy państwowych udzielane są kredyty.
28 lipca będzie tłumnie na Świętojance. O dziesiątej tego dnia rozpocznie się w Pułtusku - z placu Teatralnego - VI Bieg Kolarski do Granicy Niemieckiej. Tu staną najznamienitsi kolarze polscy, by zmierzyć swoje siły przed ostateczną kwalifikacją do walki z Niemcami. Dlatego już czyści się Pułtusk ze śmieci i brudu, czyszczone są ulice, domy, dziedzińce i klatki schodowe. "Tak jak teraz jest bardzo źle" – donosi "Express Mazowiecki". "Wszyscy nas pomijają i nasze stare, mazowieckie miasto jest niesłusznie lekceważone".
Stasia chciałaby zobaczyć to kolarskie zmaganie. Obiecuje sobie, że kiedyś zamówi dorożkę i zajedzie nią na Świętojańską z fasonem, jak jaka pani. Choćby tak tą dorożka podążyć od Gładczyna, albo chociaż od mostu na Narwi. W Pułtusku są bardzo przyzwoite dorożki, chociaż taksa w obrębie miasta nie jest ustalona i trzeba się targować za przejazd. A woźnice ciągną, ile się da. Poza miasto cenę należy uzgadniać każdorazowo. Woźnice skarżą się, że "w dorożkach wylegują się różni oberwańcy i brudasy". A tacy brudzą wehikuł i obrzydzają go innym. Dorożki nie służą też do przewożenia chorych zakaźnie – dla nich są specjalne karetki miejskie.
Na razie nic z marzeń Stasi nie wychodzi, śmiga do Pułtuska na własnych nogach, podwożona i to całkiem nierzadko przez tego czy owego gospodarza. Jest całkiem urodna i rozmowna, więc się mężczyznom podoba.
Janowiczowa nie ociąga się, jeszcze trochę i stanie w domu pani rejentowej. Ale nagle staje, łapie się za nos, ściska go do białości czubka. Ki czort tak śmierdzi. Ogląda się. Oto wóz jedzie niezakryty, z którego wylewa się płynny nawóz. Smród niesamowity, bo to nawóz z ustępów pułtuskich. Ale co robić, iść trzeba. Chociaż... Krzyk "Ukradli rower! Ukradli rower!" zatrzymuje Stasię przy biurze pisania podań do władz administracyjnych i sądowych Fortunata Napierkowskiego przy Rynek Nr 31, czwarty dom od Starostwa – wejście od frontu. Tamże przepisywanie na maszynie wszelkich rękopisów i tłumaczenie z rosyjskiego. Rowery w mieście przepadają jak kamień w wodę. Dlatego zaleca się zamykać rowery na łańcuch z kłódeczką. "Dobrze by było, żeby łańcuch był pomalowany na kolor jaskrawy, powiedzmy na czerwony lub biały". A skąd złodzieje kradną jednoślady? Z ulicy – spod sklepów, z mieszkań, z korytarzy, z wozów. Trudno je odzyskać z prostej przyczyny – są przemalowywane.
I już Stanisława w służbówce rejentowej, gdzie dowodzi Zosia wzięta z Pniewa do pomocy pani gospodyni. Sadza Stachę za stołem, częstuje herbatą, podaje chleb i coś do chleba. Gadają jedna przez drugą, jedna o Lutobroku i Wielgolesie, zahacza o Zambski i Obryte, druga o Pułtusku i Pniewie. Zosia mówi, że jej głowa pęka, nie wyspała się, a to za przyczyną nocnych hałasów. Niejaki W. będąc mocno pod gazem darł się na podwórzu, udając samochodowy sygnał. Dodaje, że "Nietrzeźwego trąbę policja zabrała na posterunek do wytrzeźwienia". Przestrzega znajomą przed kradnącymi włóczęgami, podając za przykład państwa Nowomińskich, z domu których dwóch mężczyzn i kobieta skradli garderobę wartości 100 złotych. Policjanci dopadli złodziejów na terenie gminy Zatory. Wtedy okazało się, że nicponie to Popławska Stanisława, Hetmanek Jan i Swat Julian.
Niewesołe to opowiastki, ale i pośmiać się można, kiedy się słucha o jajecznicy w rowie. Historia miała miejsce pod Wierzbicą, gdzie z grobli 13-metrowej wpadł do przydrożnego rowu samochód ciężarowy, własność Aryka Kastrzemiewskiego. Na ciężarówce znajdowało się – bagatela – cztery tysiące jaj i 200 kilogramów masła. Towary zostały doszczętnie zniszczone.
Kobiety zdawały sobie sprawę ze straty jaj i masła, ale rozśmieszyła je ta... jajecznica z kilku tysięcy jaj, w dodatku na maśle.
Tak się zagadały, że Stasia zerwawszy się od stołu, włożyła pieniądze za towar w wiadome miejsce, do woreczka na piersiach, i pożegnawszy się z Zochną, ruszyła w powrotną drogę, do domu. Ale, ale, swoim zwyczajem musiała zobaczyć się jeszcze z Wikcią Biedrzycką, która za prawie dwie dziesiątki lat będzie szczypała (na uspokojenie) swojego przyszywanego wnuka, a mojego męża Kazimierza, w pupę, bo był zbyt ruchliwy.
Umówiły się zeszłego jarmarku, że Stasia weźmie od Wikci parę odnóżek kwiatów z ogródka. Wikcia nie uczestniczyła w pracach w gospodarstwie, opiekowała się jedynie drobiem i prosiętami, ale wiele miała do powiedzenia w sprawach domowych, ponadto na jej głowie był właśnie ogródek. Wiele serca w niego wkładała, a ten rósł w oczach. Odnóżki były już przygotowane, zroszone wodą, zapakowane w pudełko. Dużo się nie nagadały, bowiem ktoś wiecznie wchodził i wychodził. Właśnie chłopcy tracza Murcho wpadli z rybami, łowili je w Narwi na muchę, na robaka i na groch. Zarabiali na nich całkiem całkiem, szczególnie w piątki, bo to post, ale szabas i na stołach Żydów ryby pojawić się musiały.
Dwadzieścia procent mieszkańców kamienicy Biedrzyckich stanowili Żydzi. To było osiem rodzin – furmani, stolarz, robotnik metalurgiczny, golibroda, szewc i handlarze. Przezwiska mieli za nazwiska – Bandytka, Sieczkarz, Pachciarka, Dziubie Nóżki... A imiona? Mosiek, Hafcia, Abramek. Wśród Żydów kamienicy popularny był Mosiek, który furmanił do Warszawy – przewoził ludzi, paczki, zwierzęta. Jego żona Ruchcia – jej szwagierka to Dziubie Nóżki - była lekkim pośmiewiskiem Polaków. Źle mówiła po polsku i zadawała dziwne pytania. "Czy jagody leżą na dużych, czy na małych gromadkach? Czy w trawie, czy na gołej ziemi?". Kobiety zachęcały ją, żeby poszła z nimi do lasu i zobaczyła, jak rosną jagody, ale nie chciała.
No, to komu w drogę, temu czas. Stachna już szykowała się do drogi, tym razem z furmanem Mośkiem, który miał sprawę w Wyszkowie.
Wyszli przed kamienicę, gwarną o tej porze, dzieciarnia szalała. Rozkrzyczana, grająca w berka, w palanta, w klasy, w chowanego...
Jedzie kareta, dzwonek dzwoni...
Policz pani, ile koni!
Jeden, dwa, trzy,
Kryjesz ty!
W nosy uderzył ich zapach przedniej kiełbasy "zwyczajnej", którą robił rzeźnik z kamienicy. Ach, jakie to były dobre wyroby. "Zwyczajna" była nadzwyczajna, ciemnopomarańczowa, ociekająca tłuszczem, pełna jałowcowego dymu, czosnkowa...
Cdn.
*Wszystkie przedstawione tu postaci są prawdziwe, jak wydarzenia, wzięte z "Expressu Mazowieckiego" (redaktor naczelny to pułtuszczanin Fortunat Napierkowski) z numerów lipcowych i sierpniowych 1935 roku. Ta zszywka gazet ocalała dzięki fragmentom powieści drukowanej po drogiej stronie dziennikarskich tekstów. Otrzymałam ją w prezencie od świętej pamięci Andrzeja Bluszki. Materiał zawarty w "Expressie Mazowieckim" były wykorzystywane w naszej dwudziestoletniej pracy, dziś w roku jubileuszu TP wracamy do gazety pana Fortunata.
Materiał czerpałam również z opowieści "Dom mojego dzieciństwa" Józefy Kołakowskiej – Krośnickiej, pomieszczonej w "Pułtusk. Studia i materiały z dziejów miasta i regionu, tom III".
Reportaż powstał dla uczczenia 20-lecia "Tygodnika Pułtuskiego".
Ktokolwiek cokolwiek wie o Stanisławie Janowicz (bardzo) proszony jest o kontakt z REDAKCJĄ lub autorką reportażu – [email protected]

Podziel się
Oceń