Śledź kocha towarzystwo. Bardzo lubi cebulkę, którą najlepiej przelać wrzątkiem na sitku, by była delikatna, doskonale odpoczywa w marynacie z dodatkiem roztartego mlecza, ubóstwia bliskość cukru, gałki muszkatołowej, goździków, imbiru i sproszkowanej papryki, ziela angielskiego i listków laurowych, pieprzu, a nawet... soli. Nie odpłynie od koncentratu pomidorowego i drobno pokrojonych korniszonów. Pocieszy się jajkiem na twardo. Lubi okryć się pierzynką z gęstej śmietany. Do twarzy mu z zielonym, przyozdabia się świeżą pietruszką i koperkiem. Z godnością zniesie bliskość szprotek w oleju. Wchłonie sok cytrynowy, ocet winny lub jabłkowy. Marynowany w oleju daje się zamknąć w słoiku na minimum dwa dni. Z łatwością wejdzie w stosunki z pieczenią cielęcą!
Poświęca się dla nas i da się nawet smażyć i dusić, nawet piec. Siekać na miazgę. Zatopić w cieście piwnym. Stanie się nawet śledziową pastą i pasztetem śledziowo-cielęcym na śniadanie. Zniesie temperaturę 120 stopni C – przesiedzi w piekarniku bite dwie godziny. Chętnie połączy się gotowanymi suszonymi grzybami, także z rodzynkami.
Kilka rodzajów śledzi? Nic prostszego. Tym bardziej że dostępne są najróżniejsze przyprawy i dodatki. Nie tak jak kiedyś, kiedy to mieliśmy łososia i kawior, a nie mieliśmy cytryny. Nie trzeba się ratować soczkiem dodoni. Teraz hulaj dusza ze śledziem. Należy jedynie wybrać te tradycyjne, z mleczem i ikrą. Tłuściutkie i z beczki. To całkiem inny śledź niż ten filetowany, bo ze smakiem. Ów smak spotęguje olej rzepakowy – naprawdę. Zapamiętajmy więc, że sklepowy, obrany ze skóry i filetowany śledź jest wygodny w kuchni, ale nie ma właściwego smaku. A jeśli o smak chodzi, to uliki miały niesłychany. Sprzedawali je Żydzi handlujący na podwórkach przedwojennych miast i miasteczek. W Pułtusku także, na rynku. Pan Krzysztof wie o ulikach dużo, z przekazów rodzinnych, od babci. Babcia była kucharką i swój doskonały smak – a i wiedzę – przekazała córce, która gotowała, że ho ho.
Ciekawe, że szef Sutkowski nie posługiwał się nigdy swoim nazwiskiem w nazwach przepisów. Żadne tam: Śledzie na wzór Sutkowski ani Zimowe śledzie Krzysztofa. – To byłaby megalomania chyba – śmieje się. A niedawno wymyślił śledzie jesienne. Z marynowaną dynią i marynowanymi śliwkami. Do karty dołączył opis dania, czyta się go jak poezję. – To dobra forma orientacji gościa w smaku. Wie, czego się spodziewać, co dostanie na talerzu. Smak potrawy jest przybliżony własnej wyobraźni.
Coś jeszcze? Tak, ryba lubi pływać. Potraktujmy więc śledzika kieliszkiem schłodzonej czystej. No to siup!
GRAża